Polska poza Euro – trudniejsze relacje z Niemcami
Sebastian Płóciennik
Niewiele wskazuje, by w ciągu najbliższej dekady Polska zdecydowała się wypełnić swoje traktatowe zobowiązanie i przystąpić do strefy euro. Społeczeństwo pozostaje sceptyczne, otwarcie niechętny integracji monetarnej jest rząd, mało ofensywna w tej sprawie jest także większość opozycji.
Fakt ten nie pozostanie bez wpływu na stosunki z najważniejszym sąsiadem – Niemcami, które akurat do unii walutowej należą i odgrywają w niej kluczową rolę. Różnica między posiadaniem euro a złotego nie sprowadza się li tylko do używania innego środka płatniczego. To także odmienne interesy gospodarcze i polityczne, percepcja przestrzeni ekonomicznej, a także odmienne narzędzia do realizacji narodowych celów. Będą one coraz bardziej widoczne w relacjach polsko-niemieckich.
Po pierwsze, Niemców i Polaków różnic będzie postrzeganie istoty integracji europejskiej. Nad Wisłą będzie nią wspólny rynek uzupełniony politykami transferowymi służącymi wyrównywaniu poziomów życia. Nad Sprewą myślenie o Europie zdominuje coraz bardziej wizja quasi-państwa budowanego na fundamencie euro – czyli stworzenie wspólnego budżetu, podatków, ministra finansów, funduszu walutowego. O kształt tych instytucji Niemcy już toczą fundamentalne spory pozostałymi członkami strefy i Komisją Europejską – ale nie z Polską. Szkoda, ponieważ wspólne interesy dotyczące przyszłości euro sprzyjałyby poszukiwaniu rozwiązań w innych, ważnych dla wzajemnych relacji sprawach – np. rozbudowy Gazociągu Północnego.
Wobec innego ustawienia zwrotnic w polityce integracyjnej osłabnie też znaczenie dość bliskich wyobrażeń Polski i Niemiec co do charakteru polityki gospodarczej w ogóle. Obydwa państwa łączy interes w zachowaniu w Europie otwartych na handel rynków, trzymaniu w ryzach interwencjonizmu, pilnowaniu dyscypliny fiskalnej. Jednak przestrzeń do politycznego wykorzystania tej zbieżności poglądów ulega zawężeniu – właśnie ze względu na brak Polski w gronie członków strefy euro. Bo to na jej poziomie – a nie UE – będą zapadać decyzje kluczowe dla kształtu europejskiej gospodarki. Kto wie, może Niemcy trakcie negocjacji o reformach strefy euro zgodzą się na większą regulację i protekcjonizm forsowany przez Francję i państwa południa za cenę ustępstw w innych obszarach (np. kompetencji ministra finansów strefy). Przegranym takim ustaleń byłaby bez wątpienia Polska.
Ryzyko takiego scenariusza byłoby mniejsze, gdyby państwa bez euro miały silny głos w UE. Znaczenie tej grupy jednak dramatycznie spada po Brexicie. Bez Wielkiej Brytanii – jej potencjału gospodarczego, londyńskiego City oraz wpływów w Brukseli – idei wielowalutowości w UE trudno będzie bronić. Strefa „non-euro” już zaczyna się dezintegrować. Część krajów – Chorwacja, Bułgaria, Rumunia – przyspiesza przygotowania do członkostwa, zaś Węgry czekają na korzystny moment polityczny na ogłoszenie decyzji. Własną walutę chcą zachować Duńczycy, którzy jednak „przypięli ” ją do euro wąziutkim +/-2,5% pasmem wahań kursu – oraz Czesi, Szwedzi i Polacy. To zbyt mała i zbyt zróżnicowana grupa, by mogła skutecznie bronić interesów „non-euro” w UE.
Brak euro w Polsce wcale też nie oznacza, że gospodarka będzie w stanie uwolnić się od krytykowanego często modelu ekonomicznych relacji z zachodnim sąsiadem. Ma on polegać on na tym, że niemieckie firmy lokują między Odrą a Bugiem mniej zaawansowaną, „tanią” produkcję, a nie centra badawczo-rozwojowe. W efekcie w Polsce utrwala się niska innowacyjność i konkurowanie niskimi kosztami. Wejście do strefy euro mogłoby wymusić pewne zmiany. Zamiast np. liczyć w dewaluację złotego polskie firmy zaczęłyby szukać przewag we wprowadzaniu innowacji, tworzeniu nowych produktów, reorganizacji, itd. Byłby to proces niełatwy, zapewne bolesny, ale w ostatecznym rozrachunku przyspieszający wyrównywanie się poziomów życia i wydajności gospodarce – czyli też sprzyjający bardziej symetrycznym relacjom z Niemcami.
Do wspomnianych wyżej wyzwań dochodzi jeszcze jedno, być może najpoważniejsze. W obliczu narastających napięć w relacjach transatlantyckich euro staje się dla Niemiec narzędziem polityki globalnej mającym uniezależnić gospodarczo i politycznie Europę od USA. Minister spraw zagranicznych Heiko Maas już przedstawił ideę „zrównoważonego partnerstwa” z Ameryką, którego składnikiem miałyby być między innymi alternatywny dla np. SWIFT system płatniczy, własny fundusz walutowy i bardziej zdecydowane forsowanie euro jako waluty rezerwowej. Zbyt wcześnie na kategoryczne stwierdzenie, że Niemcy rzeczywiście zmierzają ku tworzeniu nowych instytucji w opozycji do USA. Gdyby jednak tak było spór z Polską, dla której ścisłe relacje transatlantyckie są kluczowe dla bezpieczeństwa, byłby trudny do uniknięcia.
*