Odkrycie Niemiec wschodnich
Leo Mausbach
„Jesteśmy ważnym graczem. Ale ostatecznie wśród 500 [największych] centrali koncernów 464 rozliczają swoje dochody na zachodzie, a tylko 36 na wschodzie. Jesteśmy ważnym dostawcą i ważnym usługodawcą. Ale chcielibyśmy też, by ta część wartości dodanej została zapisana na dobro naszego rachunku, nie będziemy o to jeszcze żebrać!“ Brzmi jak Mateusz Morawiecki? Niezupełnie. To słowa Bodo Ramelowa, urzędującego premiera Turyngii. Jest on w trakcie kampanii wyborczej, ponieważ jesienią 2019 w trzech wschodnich landach niemieckich – Brandenburgii, Saksonii i Turyngii – odbędą się wybory do Landtagu.
W Niemczech właśnie dlatego tak uważnie śledzi się wybory regionalne, ponieważ wybrane rządy poszczególnych krajów związkowych odgrywają za pośrednictwem Bundesratu – instytucji porównywalnej z Radą Unii Europejskiej – ważną rolę w narodowym ustawodawstwie. W tym roku zyskał na wadze kolejny aspekt: rosnące poparcie dla prawicowo-populistycznej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD) na wschodzie kraju. Podczas gdy AfD w ogólnoniemieckich rankingach utrzymuje się mniej więcej na poziomie ostatnich wyborów do Bundestagu oscylując w granicach 13 procent, to w Brandenburgii i Turyngii mogła już liczyć na poparcie aż 20% wyborców, a w Saksonii wręcz 26%. Tym samym mogłaby nawet zostać największą siłą polityczną.
Skąd biorą się te różnice w sympatiach politycznych pomiędzy Niemcami wschodnimi i zachodnimi trzydzieści lat po upadku muru? Jednego z powodów wzrostu poparcia dla AfD w tak zwanych „nowych krajach związkowych“ z pewnością można upatrywać w zarządzaniu kryzysem migracyjnym w roku 2015 przez Angelę Merkel. Będąca jego konsekwencją radykalizacja AfD przekształciła tę początkowo raczej zachodnioniemiecką partię profesorów ekonomii – którzy protestowali przeciwko (wg. Merkel) „pozbawionej alternatyw“ polityce ratowania euro – w zdecydowanie prawicowo-populistyczne ugrupowanie. We wschodnioniemieckiej Saksonii już w 2014 roku – a więc jeszcze przed napływem uchodźców i związanym z tym kryzysem – uformował się antyislamski ruch Pegida.
Większa skłonność, by wybierać prawicowo-populistyczne partie w Niemczech wschodnich, na zachodzie kraju bywa zazwyczaj tłumaczona tym, że ludzie tam mają na co dzień statystycznie mniej kontaktu z obcokrajowcami, a tym samym – mniej okazji, by nauczyć się tolerancji wobec obcych. Oczywiście, może to być częściowe wyjaśnienie – jednakże skłonność do diagnozowania w ten sposób u mieszkańców dawnego NRD zacofania wskazuje na znacznie głębszą przyczynę wschodnioniemieckiego niezadowolenia.
„Najpierw zintegrujcie nas“
W dalszym ciągu wielu ludzi w Niemczech wschodnich czuje się niczym obywatele drugiej kategorii – to uczucie wykrystalizowało się w nich jako akt protestu przeciwko przyjmowaniu uchodźców i było podsycane brakiem zainteresowania oraz lekceważeniem ze strony landów zachodnich. Pomoc dla uchodźców – mimo iż Merkel sama dorastała w NRD – postrzegana była jako projekt zachodnioniemieckich elit – elit, które nigdy nie interesowały się problemami Niemiec wschodnich. „Najpierw zintegrujcie nas“ to tytuł książki minister do spraw integracji Saksonii, Petry Köpping. Z kolei socjolożka Naika Foroutan niedawno zestawiła w szeroko dyskutowanym badaniu muzułmanów i Niemców wschodnich jako konkurentów o uznanie ze strony niemieckiej większości społecznej.
Po światowym sukcesie ugrupowań populistycznych nastąpiła zmiana myślenia. Lewicowi intelektualiści jak Didier Eribon („Powrót do Reims“), Arlie Russell Hochschild („Obcy we własnym kraju“) czy J. D. Vance („Elegia dla bidoków“) opisują populizm już nie tylko jako godne pożałowania zjawisko przejściowe w dobie globalizacji, lecz jako próbę wyemancypowania się części społeczeństwa, która nie bez powodu czuje się pomijana i pokrzywdzona.
W przypadku społeczeństw postkomunistycznych w Europie Środkowej i Wschodniej do konfliktu centrum vs. peryferie dochodzi jeszcze decydujące doświadczenie transformacji. Podczas gdy w Polsce ten okres nadal jest wysoce kontrowersyjny i gorąco dyskutowany, w (zachodnio)niemieckiej przestrzeni publicznej jeszcze do niedawna nie istniało szczególne zainteresowanie tą cezurą w życiu większości mieszkańców dawnego NRD. Dopiero teraz –mając na względzie również wybory – Niemcy wschodnie zostają na nowo odkryte. Robert Habeck, przewodniczący silnej przede wszystkim na zachodzie partii Zielonych, przyznał ostatnio skruszony, że „jako mieszkaniec Niemiec zachodnich przez wiele lat nie interesował się procesem zrastania się Niemiec na nowo czy szczególnymi problemami Niemiec wschodnich“.
Depresja i emigracja
Wende – „przełom“, jak określa się okres zjednoczenia Niemiec i przejścia od komunizmu do gospodarki rynkowej, przyniósł po początkowej euforii czas gorzkich rozczarowań. „Kwitnące krajobrazy”, które obiecywał kanclerz Helmut Kohl, pozostały głównie w sferze marzeń. Według szacunków socjologa Paula Windlofa nawet 80% osób czynnych zawodowo w Niemczech wschodnich w tych latach zostało czasowo lub trwale pozbawione pracy. Zgodnie z ankietą przeprowadzoną przez Instytut Emnid na początku lat 90-tych jedna trzecia mieszkańców NRD miała poczucie, że „nie są już w tym społeczeństwie potrzebni”. Badacze opinii publicznej odnotowali, że „nigdy i nigdzie wcześniej“ nie mierzyli tak wysokiego poziomu przygnębienia.
Hamburski dziennik „Die Zeit“ przedstawił na początku maja tego roku szczegółową analizę masowego odpływu ludności z Niemiec wschodnich w latach 90-tych i będącego jego skutkiem „głębokiego kryzysu demograficznego“. Gazeta z dumą konstatuje, że opowiada „jedną z najmniej udokumentowanych niemieckich historii powojennych“ – dowód na to, jak niska jest świadomość mieszkańców Niemiec zachodnich dotycząca tych traumatycznych przeżyc. Dane wskazują, że od czasu zjednoczenia Niemiec prawie jedna czwarta pierwotnej ludności dawnego NRD przeniosła się na zachód kraju. Podczas gdy w Polsce czas masowej emigracji rozpoczynał się wraz z przystąpieniem do Unii Europejskiej w 2004 roku, Niemcy wschodnie wtedy miały za sobą już dwie duże fale emigracyjne. W przeciwieństwie do polskich emigrantów, dla nich bariera językowa nie stanowiła przeszkody, nawet jeżeli wschodnie dialekty w Niemczech zachodnich jeszcze dziś często bywają deprecjonowane.
W roku 1990 zachodnioniemieckie firmy uzyskały dzięki unii walutowej, gospodarczej i społecznej dostęp do wschodnioniemieckiego rynku i przejęły przyszłościowe zakłady pracy. Wschodnioniemieckie przedsiębiorstwa nie były wówczas w stanie konkurować z rywalami z zachodu. Nierentowne zakłady musiały zostać zamknięte. Stworzony na potrzeby prywatyzacji państwowy Treuhand jest w Niemczech wschodnich do dziś znienawidzoną instytucją. Sądy i administracja publiczna zostały obsadzone mieszkańcami landów zachodnich. To prawda, że przyjęcie zachodnioniemieckich przepisów prawnych wymagało doświadczonych urzędników, że nie dało się uniknąć zamykania fabryk i konieczne były inwestycje z Niemiec zachodnich. Jednak wielu ludzi odniosło wrażenie bezwzględnej kolonizacji ze strony dawnego RFN. Licznych problemów strukturalnych nie dało się po prostu zasypać pieniędzmi poprzez „dodatek solidarnościowy“ – specjalny podatek dla „odbudowy Niemiec wschodnich“, płacony zresztą też przez mieszkańców wschodnich landów. Krytyczne głosy z dawnego NRD były zbywane jako „biadolenie niewdzięcznych enerdowców“ (Jammerossis).
„Nie chodzi tylko o pieniądze, ale o szacunek“
Dziś wschodnie landy, również dzięki uchodźcom, wykazują wyrównane saldo migracji. Prawie jedna czwarta spośród 16 milionów mieszkańców Niemiec wschodnich żyje w Berlinie. Takie miasta jak Lipsk, Drezno, Erfurt czy Poczdam znów przyciągają ludzi i ciągle rosną. Z kolei w wielu wiejskich regionach brakuje młodych ludzi, ponieważ nie oferują one żadnych perspektyw. Nie powinno więc zaskakiwać, że AfD może tam liczyć na szczególnie silne poparcie. Na rozpoczynającą się właśnie ogólnonarodową dyskusję publiczną o doświadczeniach transformacyjnych Niemców z dawnego NRD przyszedł najwyższy czas. Postulat wielu mieszkańców Niemiec wschodnich, by traktować ich poważnie, zakłada jednak wyjście z roli ofiary i przejęcie odpowiedzialności za własny los.
Tymczasem kampania wyborcza toczy się dalej. Opublikowane niedawno przez monachijski Instytut Ifo wyniki przeprowadzonego wśród ekonomistów badania wskazują, że większość ankietowanych nie wierzy, iż Niemcy wschodnie krótko-, średnio- lub długoterminowo mogłyby ekonomicznie doganiając zachód kraju. Wschodnioniemieccy posłowie Bundestagu niedawno domagali się, by w Niemczech wschodnich – podobnie jak w Polsce – stworzyć specjalne strefy ekonomiczne. Jednocześnie minister ds. gospodarki Peter Altmaier wyraził swoje przekonanie, że Niemcy wschodnie mogłyby ponownie stać się silnym regionem przemysłowym. By udało się to osiągnąć, także w przyszłości konieczne będą dotacje unijne, o które zamierza się ubiegać. „Nie chodzi tylko o pieniądze, ale o szacunek“, podkreśla z kolei premier Turyngii, Bodo Ramelow. I znów brzmi zupełnie jak Mateusz Morawiecki.
Artykuł powstał w ramach realizacji zadania publicznego “Polska-Niemcy partnerstwo dla rozwoju”. Zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie “Współpraca w dziedzinie dyplomacji publicznej 2019”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych.