Zmieniajmy reguły gry: to pozwoli nam spełniać marzenia
Kacper Nosarzewski w rozmowie z M.Piotrowskim i P.Barańskim
Jestem przeciwnikiem słowa „docelowe”. Pozwólmy sobie na wolność wyboru przyszłości – mówi Kacper Nosarzewski, doradca w dziedzinie foresightu strategicznego, w wywiadzie z Maciejem Piotrowski i Przemysławem Barańskim.
Maciej Piotrowski: Co stanowi główny problem planowania w dzisiejszych czasach?
Kacper Nosarzewski: Od XX wieku, dzięki rozwojowi statystyki, dużo lepiej udaje nam się opisywać aktualne trendy i objaśniać zjawiska społeczno-gospodarcze. Opieramy się na danych historycznych, ale w wyniku tego ulegamy złudzeniu, że – skoro pewne prawidłowości występowały w przeszłości – to powtórzą się i że historia jest najlepszym nauczycielem. Działania oparte na takim podejściu przynoszą pewne rezultaty: widzimy powtarzalne cykle, np. w gospodarce czy naukach społecznych. Jednak opieranie się wyłącznie na tym, że w przeszłości w dany sposób rzeczywistość się zmieniała i że analogicznie będzie w przyszłości, jest niebezpieczne.
MP: Dlaczego?
KN: Najlepszym sposobem na uzyskiwanie przewag konkurencyjnych, tworzenie przełomowych polityk publicznych, programów i reform, jest próba zaburzania cyklów koniunkturalnych czy wzorów, które występowały w przeszłości.
Najcenniejszymi technologiami nie są te, które trafiają w nasze oczekiwania, tylko te, które je wyprzedzają. Najważniejszą rzeczą przy refleksji o przyszłości jest zatem praca nad tym, żeby zidentyfikować, jakie mam założenia, i sprawdzić, czy są one faktycznie pomocne, sensowne i mocne, oparte na racjonalnych przesłankach, czy nie są obarczone błędami poznawczymi.
Śmiałość i niepodległość wobec przyszłości polega na tym, żeby uzyskać niezależność od naszych stałych założeń.
Przemysław Barański: Czy posiadanie ugruntowanych założeń nie jest jednak wygodne i bezpieczne?
KN: W pewnym stopniu one nam pomagają. Są rzeczy, które się powtarzają i dzięki temu zdejmują z nas ciężar zadawania sobie tych samych pytań codziennie. Spodziewamy się, że słońce wzejdzie, giełda otworzy się o danej godzinie, a na jesieni będzie premiera nowego iPhone’a. Jednak historia nas uczy, że sukces długoterminowo osiągają ci, którzy są w stanie zaproponować coś nowego. Pomyślmy chociażby o planie na Centralny Port Komunikacyjny. Wydaje mi się, że stoimy przed decyzją, czy chcemy całkowicie zmienić reguły gry, czy wystarczy kontynuować działania zgodnie z trendami i np. budować dodatkowy pas na istniejącym lotnisku.
MP: I to tak proste? Wystarczy wyprzedzić trendy – i jesteśmy górą?
KN: Musimy pamiętać, że nigdy nie jesteśmy sami – nasze marzenia o przyszłości, nasze cele mogą być rozbieżne lub zbieżne z celami innych uczestników tej gry. Te wielkie cele, które kwestionują istniejące założenia, stanowią dla nas szansę dlatego, że są niespodziewanym ruchem, który nie spodoba się naszym konkurentom.
Każde państwo, a nawet każdy z nas, ma swoją wizję rzeczywistości, którą chce kształtować. Jeśli reszta ma inne zdanie – wówczas dochodzi do konfliktu.
Możliwa jest współpraca, żeby dyplomatycznie przekonać innych do wspólnych korzyści, ale nie zawsze udaje się wygrać z założeniami naszych partnerów. Gdy kwestionujemy swoje przekonania, zadajemy sobie nowe pytania, szukamy nowych odpowiedzi – inni mogą pozostać w swoich małych światach, z wiarą, że będzie dobrze tak, jak było.
PB: Na ile innowacje społeczne czy technologiczne, tzw. game changers, były częścią planu, a na ile przypadku?
KN: Odkrycia, z których wynikają radykalne innowacje, nie są planowane. Nauka i badania nie polegają na tym, że wyznacza się cel i go osiąga. Ciekawość poznawcza prowadzi naukowców na ścieżki, z których większość jest bezproduktywna, ale niektóre okazują się fantastyczne.
MP: Kto Twoim zdaniem umiejętnie działa w sferze planowania? Od kogo możemy się uczyć?
KN: Bardzo mi się podoba, jak robią to Niemcy, np. w sferze przemysłu. Klaus Schwab, publikując swoją książkę The Fourth Industrial Revolution, wyznaczył pewną wizję przyszłości. Choć teraz, krytycznie na to patrząc, powinienem zapytać, czy to rzeczywiście trafna prognoza i czy nowa rewolucja przemysłowa nie jest tylko sloganem marketingowym do sprzedawania niemieckiej automatyki przemysłowej. W Niemczech model finansowania instytutów badawczych nie opiera się na bezpośrednim przełożeniu: „inwestycja” – „rezultaty”.
Wielkie firmy, takie jak np. Bosch i Siemens, planowo, systematycznie ładują w narodowy system badań i rozwoju miliardy euro, z których nic nie wynika. Robią systemowo, coś, co wydaje się nie przynosić współmiernych skutków. Jednak raz na jakiś czas dany ośrodek badawczy wymyśla coś niezwykłego i wtedy wiele się zmienia.
Na przykład dzięki temu dziś każdy smartfon zrobiony w Chinach ma niemiecki sensor – stworzony w jednej fabryce, w jednej dolinie górskiej, i póki co nikt inny nie jest w stanie tego zrobić. Także potrzebna jest zarówno wiara, że odkrycia potrzebują wolności, jak i systematyczność oraz konsekwencja w działaniu. Nie możemy zniechęcać się, jeśli nie będzie natychmiastowych skutków. Polskie firmy i państwo muszą działać, inwestować i poświęcać środki, aż osiągną postęp. Wtedy można oczekiwać dobrych miejsc w wyścigu światowym.
MP: Czy uważasz, że istnieje model gospodarczy, który potrafi osiągać przewagi w tym względzie? Czy do długofalowych innowacji potrzebne jest silne, zaangażowane w rynek państwo, które nie boi się wieloletnich inwestycji, czy państwo, które nie wtrąca się i daje wolną rękę przedsiębiorcom?
KN: Nie ma jednego modelu ekonomii politycznej, który gwarantuje sukces. Szwajcaria, Korea i Stany Zjednoczone to państwa różne pod względem kulturowym, politycznym, o odmiennym modelu gospodarczym, a każde z nich jest długoterminowym liderem innowacyjności. Patrząc historycznie, państwo ma ogromną rolę do odegrania, chociażby w kwestiach finansowych – opłacania badań, łagodzenia cykli koniunkturalnych, przejmowania kosztów zewnętrznych. Są natomiast modele, które sprzyjają korupcji, nepotyzmowi i innym patologiom, np. model leninowski czy monarchie absolutne.
MP: Czy – patrząc na polskich badaczy, polityków zajmujących się planowaniem, myśleniem o przyszłości – widzisz u nas odwagę, pomysłowość w kreowaniu rzeczywistości w porównaniu do innych krajów?
KN: Nie jesteśmy, niestety, turbowizjonerami. Co nam przeszkadza? Jarosław Kuisz w swojej nowej książce Koniec pokoleń podległości bardzo trafnie diagnozuje, że ostatnie kilka pokoleń Polaków nie wierzyło naprawdę, że da się w Polsce coś zrobić. Uważaliśmy, że coś nam się uda osiągnąć, ale cudów nie będzie.
Tkwimy w myśleniu, że z tymi strukturami, z tymi pracownikami, „z tym ludem” na księżyc nie polecimy. To nas zawsze bardzo ogranicza.
Sukces PiS wynika moim zdaniem z kontry wobec takiej defetystycznej i negatywnej postawy. Wykreśliliśmy z naszego słownika słowo „niemożliwe” – mówiła Beata Szydło.
Rzeczywistość jest oczywiście bardzo zróżnicowana i nie chcę, żeby moja odpowiedź była odczytana jako apoteoza jednego obozu politycznego. Kluczem do sukcesu pozostaje jednak stałe szukanie szans i nieprzejmowanie się pewnymi rzeczami. Mając świadomość naszych wad i zalet, powinniśmy szukać możliwości dźwignięcia się, zrobienia następnego kroku. To jest ten imperatyw, który powinien nami kierować. Natomiast diagnoza, czy jesteśmy bardziej wizjonerami, czy naśladowcami, nie powinna nas powstrzymywać.
PB: Jakiego rodzaju ekspertów, z jakimi kompetencjami, będziemy potrzebować, by sprostać tym wyzwaniom?
KN: Szukajmy takich ekspertów, którzy mówią, że rzeczywistość może się zmieniać, bo jest w ciągłej nierównowadze, takich, którzy nie są więźniami swoich założeń. Grecki poeta Archiloch ukuł tę znaną już metaforę z lisem i jeżem: lis zna wiele sztuczek; jeż jedną, ale znakomitą. My potrzebujemy „lisów”, czyli specjalistów, którzy cały czas szukają nowych informacji, doskonalą wizję rzeczywistości. Takie są reguły gry. Od naszych liderów powinniśmy zatem oczekiwać takich wizji przyszłości, takich celów, które nie są jedynie wpisaniem się w trend, ale szyte są na miarę naszych możliwości.
MP: Kto na świecie lepiej sobie radzi z prognozowaniem?
KN: Są badania, które pokazują, że jesteśmy beznadziejni, jeśli chodzi o prognozowanie. Jako cały gatunek ludzki. Polacy nie są w tym słabsi niż Amerykanie i Niemcy. Możemy zrobić pewne drobne rzeczy, żeby prognozować nieco lepiej. Te kryteria ciekawie opisuje profesor Philip E. Tetlock. Trochę lepiej udaje się to „lisom” niż „jeżom”. Sprawniejsi są ci, którzy stale doskonalą prognozę, niż ci którzy, jednorazowo zarzucają kotwicę. Trochę większy sukces osiągają ludzie, którzy funkcjonują w zespołach doradczych, niż ci, którzy wierzą głosowi jednego „guru”. Tetlock ustalił, że pomaga krytyczne podchodzenie do autorytetów. Czasem trzeba wziąć je w nawias.
Warto zadać sobie pytanie, czy wolność, niepodległość polega na tym, żeby wybrać sobie idola, który mówi, jak będzie, czy na tym, żeby samemu zadawać sobie pytania i na miarę swoich umiejętności intelektualnych i organizacyjnych rysować różne wizje przyszłości.
Mnie się wydaje, że raczej to drugie.
MP: A jakie są złe nawyki, które przeszkadzają nam prognozować?
KN: Po pierwsze, jak mówiłem, próba ekstrapolacji z danych historycznych i opieranie swoich prognoz tylko na tym. Bardzo dobrze to widać na przykładzie miksu energetycznego Polski. Przez ostatnie 20 lat w próbach jego modelowania przyjmuje się założenie, że w zasadzie stopniowo, niespiesznie będzie zmniejszał się udział węgla kamiennego. Natomiast nie dopuszcza się, że model może się zmienić naprawdę, wywrócić do góry nogami. A okazuje się, że rynek energii jest pełen niespodzianek.
Drugi błąd to iluzja końca historii, zjawisko, które psychologowie Daniel Gilbert i Jordi Quoidbach dostrzegli w wynikach dużych, prowadzonych przez siebie badań. Jako ludzie mamy skłonność do tego, żeby wierzyć, że nasze poglądy i preferencje pozostaną niezmienione. Niezależnie od wieku, wszyscy niby już wiedzą, czego chcą. Mówią: „Ja się zmieniałem, próbowałem, ale teraz już wiem”. Tymczasem życie uczy nas, że zmiana jest przeznaczeniem ludzi.
Niedawno na konferencji „Nowy Przemysł Expo” usłyszałem, że ludzie nie lubią zmian. Co za bzdura! Zmienność jest naszą ważną cechą.
Tylko nasza percepcja jest dramatycznie zaburzona przez to, że zawsze krótko żyliśmy i wydawało nam się, że do żadnej zmiany nie dochodzi. Ale, patrząc na to z punktu widzenia makrohistorii, wszystko zmienia się bardzo szybko.
Ostatni, trzeci model, o którym warto wspomnieć, to wiara w „technoutopie” i „technofatalizm”. Są ludzie, którzy mówią „zmiany klimatu są groźne, ale kiedyś polecimy na Marsa, zobaczymy, jak to działa tam, wrócimy i rozwiążemy problem”, albo: „Co prawda ludzie chorują i umierają na daną chorobę, ale już za parę lat będzie inaczej, bo pojawią się nowe technologie”. Podobnie jest z problemem zanieczyszczenia powietrza. Są opinie, że uratują nas stacje oczyszczające powietrze i powinniśmy czekać, aż zostaną stworzone. To postawa pod tytułem: „Nie muszę nic robić, bo panowie w fartuchach zrobią to za mnie w laboratoriach”. Przyjmując takie założenia, rezygnujemy z naszej wolności, naszego wkładu w rzeczywistość.
Problem jest jednak taki, że coraz więcej wydaje się na badania, ale efekty są coraz słabsze. Jeśli się spojrzy na łączną produktywność czynników produkcji, można dostrzec, że w ostatnich latach postęp jest coraz mniejszy, a poprzeczka idzie coraz wyżej. Coraz trudniej jest coś zrobić, coraz drożej, coraz bardziej wątpliwe jest, że ta inwestycja się zwróci. Osoby myślące, że technologia wszystko rozwiąże, trwają w błędzie.
PB: Czy w Polsce, biorąc pod uwagę nasz potencjał i zasoby, planowaniem przyszłości powinny zajmować się rozproszone organizacje np. think-tanki, czy powinno to leżeć w gestii jakiejś centralnej instytucji?
KN: Moim zdaniem raczej powinna istnieć silna, niezależna sieć ekspercka organizacji, które robią ferment, prezentują różne, ścierające się ze sobą koncepcje. Te środowiska są naturalnymi zasobami, z których państwo może zassać sobie trochę pomysłów i poeksperymentować. Może nie jestem zwolennikiem eksperymentów ekonomicznych, ale testowania nowych rozwiązań – już tak.
MP: Jak powinniśmy działać, jakie kompetencje kształtować wśród naszych liderów, żeby wzmacniać potencjał Polski dla planowania i myślenia o rozwoju?
KN: Dobrym przykładem jest model „21st Century Skills” zakładający, że warto być specjalistą w pewnej określonej dziedzinie, ale posiadać przy tym szeroki zasób kompetencji przekrojowych, w tym kompetencji społecznych – to, co robicie w Szkole Przywództwa, jest bliskie owej koncepcji. Wartościowe są centra kształcące liderów – w niedawno realizowanym przez moją firmę projekcie o przyszłości pracy zgodzili się z tą tezą zarówno członkowie związków zawodowych, jak i przedsiębiorcy.
PB: Czy na koniec mógłbyś polecić narzędzia foresightowe, które mogą być pomocne przy planowaniu własnej kariery?
KN: Myśląc o przyszłości, nigdy nie fiksujmy się na jednym pomyśle. Jestem przeciwnikiem słowa „docelowe”. Są różne możliwości, próbujmy się zastanawiać: „Co będzie, jeżeli stanie się tak, co będzie, gdy stanie się inaczej”.
Odpowiedzialność za innych i za siebie też, oczywiście, jest ważna. Zastanówmy się zatem, jak inaczej mogłaby potoczyć się nasza przyszłość, w inny sposób, niż wskazuje nasza intuicja czy prognoza, i jaki miałoby to wpływ na nas.
Pozwólmy sobie na wolność wyboru przyszłości, nie dajmy sobie sprzedać czegoś przypominającego nowy telefon – co roku nowy lepszy pomysł na nas. Wolność polega na zrozumieniu, że przyszłość kształtowana jest przez nasze własne wybory.


Publikacja finansowana w ramach programu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego pod nazwą „DIALOG” w latach 2017–2019